środa, 16 maja 2018

Dobre rady

Nie od dziś wiadomo, że dobre rady potrafią być prawdziwą zmorą. Co prawda, na pierwszy rzut oka doradzający może czuć się doceniony, że poproszono go o radę. Może się też do woli wygadać i snuć swoje opowieści, ale jeśli ma w sobie choć trochę przyzwoitości i odpowiedzialności, to wcześniej czy później poczuje dyskomfort. Pal licho jeśli nie zostanie wysłuchany, to znaczy jeśli pytający nie zastosuje się do dobrych rad. Niewątpliwie fajnie jest, gdy się do nich dostosuje i dobrze na tym wyjdzie. Ale co jeśli po zastosowaniu się, znajdzie się w kiepskiej sytuacji? Człowiek nie lubi brać winy na siebie, zwykle najpierw szuka innych winnych, albo przynajmniej współwinnych. I tak oto można się nieźle narazić, stracić przyjaciela lub wprowadzić ferment w rodzinie, "bo tak mi doradziłeś/-aś".


Dobre rady teraz dopadły mnie w związku ze zmianą szkoły przez dziecko. Dziecko szuka rady, a ja jedyne co mogę powiedzieć, to przeanalizować oceny pod punktem uzdolnień i doradzić, żeby znalazło konsensus pomiędzy sercem i rozumem. Cóż bowiem z tego, że będzie się kształcić w super-ciekawym kierunku, kiedy w dorosłym życiu finansowo nie da sobie rady. Z drugiej strony nie warto kierować się tylko zarobkami, żeby później przez co najmniej 8 godzin dziennie męczyć się. Nie należę do rodziców pchających dziecię w określoną dziedzinę. Musi samodzielnie podejmować decyzje i ponosić tego konsekwencje. Ode mnie może dostać tylko radę, żeby tak żyć i tak wybierać, żeby było szczęśliwe, nie dało się krzywdzić i nie krzywdziło innych.