piątek, 1 grudnia 2017

To lubię

W tym roku kompletnie zmienił mi się gust muzyczny. Dotychczas słuchałam niemal wszystkich rodzajów muzyki, może poza rapem, hip-hopem i pokrewnych, a wybór tego co akurat leciał był uzależniony od mojego humoru czy zajęcia. Albo był to "wybór" bierny - po prostu słuchałam radia nastawionego w pracy przez kogoś tam. A ponieważ raczej mi taka muzyka nie przeszkadzała, więc sobie grała. Sama natomiast przy zajęciach wymagających więcej energii jak sprzątanie czy uprawianie sportu włączałam rocka, względnie coś z metalu. Przy wymagających skupienia - coś instrumentalnego. Wieczorem - ballady. Na spokojnych przyjęciach - lekki jazz, chyba że został oprotestowany to bezpieczny, uniwersalny pop.


W ciągu ostatniego roku nabrałam takiej niechęci do rocka i metalu, że po prostu nie jestem w stanie tego słuchać. Za to zapałałam wielką miłością do jazzu, soulu, muzyki klasycznej, operetki, poezji śpiewanej i piosenki aktorskiej. Te dwie ostatnie słuchałam co prawda kiedyś, ale było to jeszcze w liceum, a więc dawno... A ponoć ludzie się nie zmieniają... Jak widać nie każdego obszaru zainteresowań i upodobań ta zasada dotyczy.


Wczoraj miałam dzień stania w kolejkach. Najpierw stałam w kolejce do samochodu paczkomatowego, z którego pan wydawał paczki. Najwyraźniej skrzynki pocztowe się zapchały. A do świąt jeszcze zostało trochę czasu i raczej lepiej nie będzie. Później stałam w kolejce w markecie - chyba muszę zacząć robić zakupy gdzieś indziej, bo zauważyłam, że w moim standardowym za dużo czasu tracę czekając do kasy. Zresztą to jakiś fenomen, gdy na dwadzieścia kilka kas otwarte są 3 plus kilka kas samoobsługowych, które co chwilę się zacinają. A później jeszcze była tylko kolejka na poczcie i można było wracać do domu. W kolejce na poczcie stała przede mną pani, która prawdopodobnie prowadzi księgowość. Miała pliczek z awizami i dopytywała co od kogo. Część przesyłek odebrała, pozostałym kazała jeszcze poleżeć. I znajdź tu człowieku dobre biuro rachunkowe we Wrocławiu, które będzie odbierało od ciebie listy. I te do ciebie, z urzędów. Zresztą sądząc po terminach odbioru listów przeze mnie wysyłanych pani nie jest odosobniona w swoim postępowaniu. Wiele osób specjalnie przeciąga odbiór. Inni nie odbierają w ogóle, błędnie sądząc, że uchroni ich to przed tym co w liście napisano. Co ma ten sam skutek jak schowanie przez dziecko głowy pod koc i uważanie, że jak mam głowę przykrytą to mnie nikt nie widzi. Nie rozumiem jak mogą w ten sposób postępować dorośli ludzie.


Muszę się rozejrzeć za jakimiś jazzowymi aranżacjami kolęd.

piątek, 27 października 2017

Miał być długi wpis

Miał być długi wpis, ale nie będzie, bo mi dziecię moje znalazło zajęcie. Nawet się trochę rymuje :) 


Dla przypomnienia zapisuję sobie jednak tutaj, że mam kupić słodycze na Halloween, żeby nie rozczarować kolorowych, dużych liczebnie, choć małych wzrostem hord, które będą się przewijały tego dnia, a właściwie wieczora, przez mój korytarz :)


Co roku kusi mnie, żeby przygotować im psikusa, ale trochę się boję wywołać panikę, żeby się maluchy o coś nie poprzewracały, albo nie powpadały na siebie czy ściany ;)

wtorek, 26 września 2017

Postanowienia

Nie jestem miłośniczką postanowień noworocznych, chyba, że dotyczą najbliższych dni po Nowym Roku. Do dłuższego "dystansu" się nie nadają. Albo może po prostu u mnie się nie sprawdzają. Lubię za to postanowienia krótkoterminowe. Część osób może twierdzić, że to nie postanowienia tylko plany, ale ja widzę różnicę. Jeśli coś planuję to na konkretny termin, np. wyjazd czy wizytę u fryzjera. Jeśli sobie coś postanawiam, to niestety jest to rozciągnięte w czasie i wymaga więcej wysiłku, systematyczności, konsekwencji. Na ostatni kwartał tego roku zaplanowałam sobie nauczyć się księgowości. Kiedyś się jej uczyłam, ale to było tak dawno temu, że nawet najstarsi górale tego nie pamiętają :) No dobra, nie pamiętają, bo ich przy tym nie było, ale rzeczywiście było to dawno, w czasach, kiedy zwykle księgowało się ręcznie. Nie to jest jednak ważne, tylko to, że nic już z tego nie pamiętam. Może poza tym, że wtedy szybko załapałam i wychodziło mi to sprawnie. Tym razem liczę na to samo oświecenie.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Amore pomidore

Dziś będzie krótko. Kupiłam 7 kg pomidorów marki limy :) po 2,50 zł za kilogram i idę robić przeciery i całe pomidorki do słoików. Mniam, będzie pycha, jak co roku. Zwykle były dużo później. W tym roku długo było niby zimno, ale są wcześniej. No nie wiem. Nie jestem specjalistką od rolnictwa i upraw pomidorów. Być może później będzie jeszcze taniej, ale co tam. Ja uważam, że to dobra cena. Amore pomidore :)

piątek, 2 czerwca 2017

Wiejska coraz bardziej wiejska

Do tego, że parlamentarzyści wychwalają pod niebiosa Polskę zaściankową, już się chyba przyzwyczailiśmy. Podobnie jak do tego, że się ciągle kłócą i poniżają. To, że robią to dzieciaki, to jest nowość. Nowość i - jak dla mnie - pewien szok. Czytając sprawozdania z wczorajszego Sejmu Dzieci, przecierałam oczy ze zdumienia. Takiego popisu niewiedzy, nienawiści i pogardy w tak młodym wieku jeszcze nie widziałam. Przykre to strasznie, bo obrazuje ignorancję i podatność na wpływy starszych. Głupich starszych - należałyby powiedzieć, bo co do tego nie ma wątpliwości.


Nie będę tu rozwijać tematu, bo przytaczane argumenty są żałosne. Już samo twierdzenie, że od 1989 r. nic się nie zmieniło (a dobrze pamiętam tamte czasy) pokazuje poziom dyskusji.


W sumie zgadzam się z autorką tego artykułu: http://www.bloger.positor.pl/sejm-dzieciecy.html.

czwartek, 4 maja 2017

Na majówce

Tegoroczna majówka może nie bije rekordów ciepła, ale tragedii też nie ma. Zresztą to, że nie jest upalnie sprzyja aktywności :) Byleby nie padało. Reszta to kwestia lżejszych lub cięższych ciuchów.


Dziś początek matur, mimo że kasztany - przynajmniej u nas - jeszcze nie kwitną. Oj, pisało się swego czasu wielkie wypracowanie. I w dodatku złamało się zasadę, żeby się nie wracać, bo się zapomniało zapasowego długopisu :) Ale wszystko poszło dobrze. Piąteczka była, czego również życzę tegorocznym maturzystom :)


Siedzieliśmy sobie ostatnio u rodziców i wspominaliśmy "stare czasy" przejawiające się w takich przedmiotach jak: gumy balonowe Donald (pewnie strasznie niezdrowe, ale kto wtedy na to patrzył), oranżady w woreczkach i w proszku (uwaga jak wyżej) - farbowało toto język, ale kto by się tym przejmował. Ostatecznie to było coś innego niż babciny kompot. No i były jeszcze gumy papierosy (w dzisiejszych czasach pewnie nie do pomyślenia takie uczenie młodocianych), a dla dorosłych papierosy bez filtrów. Do dziś pamiętam jak dziadek wydłubywał sobie tytoń z zębów, albo w ogóle zwijał sam, bo twierdził, że kupne, które robiły jakieś maszyny do papierosów za bardzo siekają tytoń i w ogóle źle to robią. Później wyciągnęliśmy stare zdjęcia i śmialiśmy się też z mody - czyli tego co się udało zdobyć, bez względu na rozmiar. Tragedia jakaś, ale człowiek chodził dumny jak paw :)


Tak sobie myślę, że to, czego mi dziś brakuje to zwyczaj palenia ognisk i pieczenia kiełbasek na patyku. To była zabawa. Nie to co dzisiejsze grille. I smak inny i człowiek się tak nie opychał, bo upieczenie kiełbaski trochę zajmowało, a poza tym większość piekła je pojedynczo. No i ta atmosfera...


A na koniec jeszcze podzielę się z Wami moim spostrzeżeniem. Kiedyś dzieciaki wolały spędzać czas na dworze, a siedzenie w domu było karą. Dziś jest na odwrót. Co ciekawe, do dziś jest tak samo, to znaczy na ścieżkach rowerowych znacznie częściej można spotkać dorosłych na rowerach czy rolkach (wychowanych na dworze) niż dzieci czy młodzież. Wniosek: każdy kto ma dziecko siedzące w domu, powinien je wyganiać jak najczęściej na dwór, bo jak mu się tak utrwali w dzieciństwie, to i zostanie na później (o czym mówi też mądrość ludowa: "czym skorupka...", "czego się Jaś..."). I z otyłością będzie jeszcze większy problem...

czwartek, 13 kwietnia 2017

Święta

Prawie dobrnęliśmy już do Świąt. Jeszcze ostatnie porządki, pieczenie, gotowanie, smażenie i będzie można się cieszyć słodkim lenistwem. Kiedyś zdecydowanie wolałam święta Bożego Narodzenia, od kilku lat wolę Wielkanoc. Nie ma co prawda tego ciepłego klimatu, ale czy Boże Narodzenie jeszcze ma... U nas w czasie Wielkanocy jest również bardzo rodzinnie, a wiosna jednak bardziej napawa optymizmem niż zima. Zwłaszcza gdy święta wypadają tak późno jak w tym roku. Poza tym polubiłam, a nawet pokochałam, aktywność na świeżym powietrzu :) Nie wierzę, że to napisałam ;) Co nie zmienia faktu, że to prawda. Uwielbiam wychodzić z domu, żeby trochę potrenować; no może przesadziłam - zażyć trochę aktywności. W konsekwencji bardzo mi odpowiadają święta Wielkanocne i bardzo mnie wkurza myśl o Lanym Poniedziałku, w który zamiast spokojnie, w stanie błogiego relaksu, spacerować, człowiek czmycha z kąta w kąt nerwowo rozglądając się za mniejszymi i większymi dzieciakami biegającymi z wiadrami. Zwłaszcza w taką pogodę. Ale co tam. Będzie dobrze.


WESOŁYCH ŚWIĄT !!!!!!!

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Łatwo przyzwyczaić się do dobrego

Po zaledwie 3 dniach słonecznej pogody tak się przyzwyczaiłam do ciepełka, że dziś rano było wielkie rozczarowanie jak tak szybko może się coś zepsuć. Co prawda wczoraj również obudził mnie deszcz, ale z jednoczesnym słońcem, przez co po otwarciu oczu zobaczyłam piękną tęczę :) A dziś totalna kicha. Na pocieszenie pozostają tylko miłe wspomnienia cudownego weekendu spędzonego - jak na moje możliwości - bardzo aktywnie, wiedza że to dopiero początek wiosny i nadzieja, że wkrótce znów będzie ciepło i słonecznie.

Aż trudno uwierzyć, że w najbliższą niedzielę już Niedziela Palmowa, a tydzień później święta. Mam wrażenie, że dopiero było Boże Narodzenie. Trzeba zacząć myśleć o świątecznym menu, albo pilnie zarezerwować jakieś lokum nad morzem i uciec przed świątecznym zamieszaniem w relaks i odpoczynek. Najlepiej coś ze spa, żeby można się było wybyczyć na masażach...

W weekend rozmawiałam z siostrą, która stwierdziła, że ostatnio atakuje ją... przyroda ;) Zaczęło się od tego, że znalazła w domu dwie myszki. Nie wiem, kto się bardziej wystraszył, choć obstawiam myszki, które się schowały pod wielkie łóżko i słusznie mogły liczyć na to, że człowiek nie będzie się pod nie wczołgiwał, żeby je łapać. Później robiąc porządki w ogrodzie natknęła się na gniazdo os. Przyznaję, niebezpieczna rzecz, tym bardziej w ziemi, gdzie łatwo mogło któreś dziecko pobiegnąć, choćby za piłką. A na koniec po jej dachu przedefiladowała kuna... Przynajmniej znalazła się przyczyna, dla której spod dachu wyniosły się wróble. Patrząc jednak na tę sytuację z drugiej strony stwierdzić muszę, że zawsze twierdziła, że kocha zwierzęta, więc nie rozumiem zdziwienia, że do niej lgną ;) Tylko się cieszyć, zwłaszcza że kuny mają takie piękne pyszczki...


Co do mnie, to lepiej lub gorzej potrafię znieść niemal wszystkie zwierzęta. To "niemal" rezerwuję dla szerszeni i komarów. Tych dwóch gatunków zdecydowanie nie życzę sobie w pobliżu :)


Nawiązując jeszcze do wcześniejszych wpisów - moja miłość do herbaty kwitnie :)

wtorek, 28 lutego 2017

Drewniane budowle

Przeglądałam ostatnio ciekawe zabytki i okolice, w które warto pojechać. Zwykle robię tak na początku roku przygotowując plany wyjazdowe na wolne weekendy. W tym roku zabrałam się m.in. za zabytki wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, które znajdują się w kraju. Część z nich jest położona na tyle blisko mojego miejsca zamieszkania, że spokojnie można wybrać się w któryś słoneczny weekend i je osobiście "obcykać" :) Aż dziwne, że jeszcze nas tam nie było.


Przy okazji moją uwagę zwrócił materiał, z którego niektóre z tych zabytków zostały wykonane, a mianowicie drewno. Na Liście znajdują się m.in. XVII-wieczne kościoły pokoju w Świdnicy i Jaworze, drewniane kościoły w południowej Małopolsce (z których najstarszy pochodzi z 1388 r.) oraz cerkwie w Karpatach, które powstawały od XVI wieku. Przy okazji przypomniał mi się kościół Wang, który co prawda nie został wpisany na listę, ale również jest godny uwagi no i... drewniany. I teraz powiedzcie mi jak to możliwe, że te kościoły stoją tyle czasu, mimo że często służyły dodatkowo jako miejsca do obrony przed najazdami, a więc były narażone na spalenie? Tymczasem drewniane deski założone 10 lat temu przez mojego dewelopera i zaimpregnowane ciśnieniowo nowoczesnymi "doskonałymi" impregnatami do drewna zaczynają się sypać, odłazić, a w niektórych miejscach nawet gnić... Przecież i na jedne i na drugie tak samo pada światło słoneczne, deszcz, śnieg, tak samo smaga je wiatr. Trudno uznać, że "skład drewna" się zmienił. Wypada więc chyba wszystko zwalić na producenta impregnatów, bo to jedyna "zmienna".


Nawet niezabezpieczone niczym (a przynajmniej tak mi się zdaje) budynki i budowle w Biskupinie trzymają się lepiej niż nasze zabezpieczone. Może więc nie warto, stawiając płot, taras, podest, itd. inwestować dodatkowej kasy w różnego rodzaju mazidła niby-zabezpieczające i niby-przedłużające życie (co za okropna nazwa) drewnianym rzeczom trzymanym "pod chmurką".


Na marginesie zastanawiam się czy w domach wielorodzinnych nie ma przypadkiem obowiązku posiadania gaśnicy - znaczy zamontowania jej gdzieś na korytarzu. W biurowcach są, a u nas nie tylko żadna gaśnica nie wisi w widocznym miejscu, ale nawet nie wisi nigdzie informacja, gdzie można ją znaleźć... Ale to taka dygresja, pewnie trochę nie na temat.

wtorek, 7 lutego 2017

Szpital

Miałam ostatnio wątpliwą przyjemność odwiedzić oddział chirurgii dziecięcej w szpitalu. I nie chodzi o to, że panują tam fatalne warunki, bo szpital jest w doskonałym stanie, tylko w ogóle nie lubię tego typu przybytków. Natomiast to, co mnie przeraziło to fakt, że jest to naprawdę ogromny oddział i jest pełny małych pacjentów. Dosłownie nie ma wolnych miejsc. To naprawdę straszne, że dzieci tak chorują. Co prawda - w porównaniu do tego co pamiętam, gdy sama byłam dzieckiem - szpitale wyglądają rewelacyjnie i mogą w nich przebywać razem z dziećmi rodzice (i przebywają), ale mimo wszystko to są czynniki tylko ułatwiające pobyt...

czwartek, 12 stycznia 2017

Wczoraj

Wczoraj wieczorem mieliśmy niezłą zadymkę, a po niej świat wyglądał po prostu przepięknie. Było tak jasno, czyściutko i przytulnie... Stwierdziłam, że dzieciaki w końcu pobawią się na śniegu, bo ostatnio tylko brudziły rękawiczki zgarniając z ziemi cienkie warstewki śniegu. Dziś rano, kiedy zadzwonił budzik, a więc gdy było jeszcze ciemno, usłyszałam kapanie i już wiedziałam, że jednak nie będzie śnieżnych zabaw. Większość śniegu spłynęła zanim wstałam, a do tej pory niemal cały już stopniał. I tyle by było tego straszenia śnieżycami i zaspami.


Nadal tkwię w uzależnieniu od herbaty. Moje ostatnie odkrycia to herbata o wdzięcznej nazwie "Laponia", truskawkowo - śmietankowa (albo na odwrót) i rozgrzewająca masala czaj. Smakują przepysznie, a pachną... przecudownie :)


Przez ostatni miesiąc suszyłam rodzinie głowę, żebyśmy wybrali się zimą nad morze, ale dziś oglądając zdjęcia z nadmorskiego krajobrazu po sztormach, stwierdziłam, że to jednak nie był dobry pomysł i dobrze, że nie chcieli. Wcześniej myślałam o Mielnie, gdzie zawsze była piękna, szeroka plaża... I wychodzi na to, że była... Do lata pewnie się uspokoi, ale teraz nie bardzo jest gdzie spacerować.


Do moich uzależnień dorzucam muzykę. Dostałam pod choinkę kilka płyt, nad którymi już dawno się zastanawiałam i po prostu nie mogę przestać ich słuchać. Nastawiam na zmianę, co przyznaję - jest niezwykle przyjemne - ale też spowalnia moją pracę tam gdzie wymagana jest koncentracja. Coś za coś :) Póki co stawiam na przyjemności, choć wcześniej czy później przyjdzie ten moment, kiedy wszystko wyłączę i nadgonię zaległości. Ale to później :)